piątek, 1 lutego 2013

piąty


                Pędziłam, napędzana jedynie złością, adrenaliną, bólem. Byłam cholernie wściekła! Miałam pewność, że mogłabym tak biec aż do końca świata. Krajobraz mimo przerażającej prędkości nie rozmazywał mi się przed oczyma: raz biegłam przez las, raz piaszczystą plażą, a teraz zatrzymałam się gwałtownie na opustoszałej jezdni na przedmieściach. Naga kobieta z rozwianymi włosami, długimi pazurami i błyszczącymi, czarnymi oczyma z pewnością zwróciłaby uwagę każdego mijanego człowieka. Uspokoiłam nieco oddech, przeczesałam ciemne pukle palcami po czym w ułamku sekundy znalazłam się na ścianie szarej, brudnej kamienicy. Bezszelestnie wspinałam się po parapetach, aż na dachu znalazłam bezpieczne schronienie za murowanym kominem.
                Kim był Gabriel? Przecież gdyby był prawdziwym aniołem, nie skradłby mi „mojej” duszy. To takie świętoszkowate postacie, a kradzież jest grzechem śmiertelnym, wystąpieniem przeciwko dekalogowi! Demonem też nie był: wyczuwałam odmienność, w dodatku jego skrzydła nie były tanią imitacją z hipermarketu. Cholera jasna, przecież nie mogę na niego donieść mojemu przełożonemu. Skrzywiłam się na myśl o szefie. Belzebub wystarczająco namieszał mi w życiu. Wolałam nie pokazywać mu się na oczy: jak wytłumaczyć moje zdrowie, brak sińców, żebra w normalnych miejscach? Nie, skarga zarządowi odpadała. Jak znaleźć tego aniołeczka od siedmiu boleści? Przecież aż do dzisiaj nie wierzyłam w istnienie czegoś takiego, jak niebo. Otworzyłam usta i krzyknęłam z irytacją, uderzając pięścią o komin. Cegły w miejscu mojego uderzenia popękały.
                Na niebieskiej istocie nie mogłam się zemścić. Ale kto mi zabroni przynieść jakąś inną duszę do piekła?
                Wyprostowałam się dumnie, uniosłam brodę nieco ku górze. Na moich ustach zagościł szelmowski uśmieszek, który nie zniknął, dopóki nie zeskoczyłam z dachu. Wylądowałam miękko na ugiętych kolanach. Już nie biegłam: stawiałam kroki z gracją, poruszając biodrami, jednocześnie napinając mięśnie. Szpony długie na trzy cale nie przeszkadzały mi, wręcz przeciwnie, były wspaniałą bronią. Czułam w sobie tą nadludzką siłę, którą zostałam pobłogosławiona. Chociaż w piekle było wiele demonów silniejszych ode mnie, w tym mieście to ja byłam najpotężniejszą istotą. Zatraciłam w sobie resztki człowieczeństwa, stając się drapieżnikiem na polowaniu.
                Jakby na złość mi, ludzie w zimną noc pozamykali się w domach. Nie chciałam wtargnąć do mieszkania jakiejś zaspanej rodzinki, bo nie miałam ochoty na zabijanie niewinnych dzieci. Może centrum miasta? Nie… W takich zapomnianych alejkach jak ta o wiele łatwiej się ukryć. Bez przesady, na pewno jakiś pijaczyna błąka się, szukając domu! Zaraz, zaraz…
                Pierwszym zmysłem, który zareagował, był węch. Poczułam słodki zapach krwi, potu, łez, ludzkiego strachu i słabości. Po chwili usłyszałam przytłumione krzyki i głuche odgłosy. Co mi przypominały? Wykrzywiłam usta w grymasie – odgłosy bicia, kopania. W brzuch i twarz. Wiedziałam, że kogoś tu znajdę. Intuicja mnie nie zawiodła. Po raz kolejny tej nocy podbiegłam do ściany bloku, złapałam się parapetu i po kilku sekundach byłam już wysoko ponad meliną. Przeskakiwałam z budynku na budynek, czując przyjemne uciskanie w dole brzucha. Podniecenie. Być może jeszcze kilka dni temu nie zdobyłabym się na takie morderstwo: tej nocy uświadomiłam sobie, że moim przeznaczeniem jest krzywdzenie, rabowanie, zabijanie, gwałcenie, torturowanie. Nie mogłam przed tym uciekać, przecież czekała mnie wieczność w tej cudownej powłoce. Byłam trucizną, zamkniętą w smukłej, kryształowej fiolce.
                Stanęłam na krawędzi dachu i wychyliłam się nieco, aby mieć lepszy widok. Przechyliłam głowę, widząc makabryczny obrazek: wysoki mężczyzna znęcał się nad drobną blondynką.
- Jebana dziewka. – miał chyba na myśli „dziwkę”. Typowy wieśniak, próbujący pozować na osobę z wyższych sfer. Przede mną nic się nie ukryje. Na imprezach mógł wciskać ludziom kłamstwa, że pochodzi z Londynu, że jego rodzice to przedstawiciele handlowi, ale ja już byłam pewna, że pochodził z małej farmy, lubił traktory, a jego ulubionym zajęciem domowym było dojenie krów.
- Nie, Lee, ja nigdy… - odgłos uderzenia, głośne plaśnięcie poniosło się echem po ulicy. Dziewczyna łkała cichutko.
- Zamknij się! Widziałem, widziałem, podkładałaś mu cycki pod nos, ty jebana dziewko… - już nie raz zdarzało mu się użyć przemocy wobec ukochanej. Wymienili między sobą dwa zdania, a ja mogłam przedstawić historię ich wspólnego życia. Na początku sielanka, piękna dziewczyna spotyka nieco nieśmiałego chłopaka, wprowadza go do swojego domu, na salony. Gdy zamieszkują razem, mężczyzna ze snów zamienia się w tyrana, żłopiącego piwo i lubiącego szybki seks, nawet jeśli miał brać ukochaną gwałtem.
- Lee-Lee, nie rób krzywdy mi… Dziecku… - dziecku? Proszę. Z tego patologicznego związku miał wyjść bękart, pomiot, zakażony wspomnieniami o ojcu alkoholiku, matce o smutnych oczach? Nie dopuszczę do tego. Usłyszałam kolejny dziwny odgłos. „Dziewka” wymiotowała.
- Jeszcze raz to zrobisz, ukręcę ci łeb. Przyrzekam, ukręcę ci łeb… - szykował się do zadania ostatecznego ciosu. Nie miał w sobie zahamowań. Napędzany wściekłością mógł ją tu zatłuc na śmierć. Dziewczyna czkała, jęczała, próbując powstrzymać naturalne reakcje swojego organizmu. Tego było za wiele.
                Zeskoczyłam na ziemię. Żadne z nich mnie nie zauważyło, byli tak pochłonięci sobą. Lee-Lee klęczał obok blondynki i trzymał ją za włosy, odginając jej szyję pod dziwnym kątem. Wszystko to było jakby za mgłą… Mój rozum nie funkcjonował już normalnie. Podeszłam do pary i stuknęłam mężczyznę lekko w ramię. Odwrócił się, a wtedy ja uderzyłam go pięścią w twarz. Było to trudne, bo długie pazury nadawały się raczej do zadawania uderzeń otwartą dłonią. Zdezorientowany oprawca usiadł na ziemi i wpatrywał się we mnie szeroko otwartymi oczami, próbując zapamiętać najmniejszy fragment mojego nagiego ciała. Mógł się cieszyć. Ostatnią rzeczą, co jego oczy obserwowały, było nieskazitelne piękno.
                 Podniosłam go i popchnęłam na ścianę. Nie zwracałam uwagi na wrzaski jego towarzyszki: rozrywałam jego ciało kawałek po kawałku, słyszałam jęki bólu, ale słodki zapach krwi otumaniał. Uderzałam gdzie popadnie, rozcinając moją najlepszą bronią delikatną skórę. Wbiłam zęby w jego szyję. Fuj. Ciepły płyn płynący z rany śmierdział alkoholem. Czułam jeszcze słaby puls, gasnące bicie serca. Lee-Lee patrzył na mnie błagalnie, gdy rozcinałam jego gardło czując, jak krew plami mi pierś. Zaśmiałam się głośno i wbiłam pazury w jego klatkę piersiową chcąc mieć pewność, że bydlak zginął w męczarniach.
                Patrząca na to blondynka siedziała skulona na ziemi. Wbijała wzrok w swoje wymiociny oraz szeptała.
- Boże, pomóż mi, Boże, mój synek, mój malutki synek, Boże…
- Boga nie ma. – powiedziałam, unosząc jej brodę do góry. Jednym sprawnym ruchem skręciłam jej kark.
                Śmierć to piękno absolutne.

piątek, 14 grudnia 2012

czwarty

Belzebub otworzył usta, a z jego gardła uciekł dźwięk.
Mroził krew w żyłach, dzięki niemu włosy stawały dęba, a po kręgosłupie przebiegał zimny dreszcz niepokoju. Krzyk wysoki, pełen złości, buntu, ale też jakiegoś nieugaszonego smutku. Brzmiał jak ryk ranionego zwierzęcia. Czy można powiedzieć, że ukazywał wszystkie emocje przeplatające się w duszy demona? W tym przypadku nie. Szatan duszy nie miał, a jeśli jej cząstki przetrwały, to nie miały prawa głosu wewnątrz jego imponującego ciała.
Czerwonowłosy uderzył pięścią w powierzchnię lustra rozbijając je na milion maleńkich kawałeczków. Machnięciem dłoni odrzucił wszystkie powstałe śmieci na drugą stronę komnaty i zacisnął powieki. Od dwóch tysięcy lat nic nim nie zachwiało. Czyhał na posadę nowego władcy piekielnego i wytrwale gnębił ludzi. Wyszukiwał naiwnych śmiertelników, zabierał im ich najdroższe osoby, nie dawał zapomnieć o najwstydliwszych grzechach. Nie miał w sobie ani odrobiny empatii, zrozumienia, współczucia, troski. Nawet nie pamiętał, dlaczego upadł, dlaczego Bóg wyrzucił go z grona świętych i skazał na wieczne potępienie. Egzystencja demona mu w pełni odpowiadała. Być może narzekałby gdyby był jedynie diablikiem, którego jedynym zajęciem jest dokarmianie Cerbera lub prowadzenie dusz do odpowiedniego kręgu piekielnego, ale... Ale on od samego początku wyróżniał się i został nagrodzony.
Wszystko było dobrze. Nie liczył dni, godzin, lat. 
Dopóki nie pojawiła się ona. Zatrzęsła jego światem, tkwiła w mózgu niczym kolec. Chociaż robił wszystko, aby wydostać się spod jej wpływu, był bezradny.
Zjawiskowa: długowłosa, o porcelanowej cerze, w jej oczach można było utonąć. Przypominały dwa głębokie jeziora, błyszczące podczas księżycowej nocy. Co w nich widział? Obietnicę grzesznej rozkoszy. Zdezorientowanie, ale paliła się w nich maleńka iskierka buntu. Pełny biust, szerokie biodra, długie nogi. Nawet jako śmiertelniczka wyróżniała się spośród innych: przypominała kreację szytą na miarę. Nie była stworzona do ludzkich rzeczy. Jej przeznaczeniem była zamiana w anioła lub diabła, bo cóż innego oddałoby jej wyjątkowość?
Był przy jej przemianie w sukuba. Widział, jak przykuta kajdanami do ściany zostaje pozbawiana ludzkich odruchów, a siłą była jej wpajana dodatkowo powiększona moc uwodzenia. Wszystko to mieściło się w jednym słowie: Serena...
Na początku wmawiał sobie, że jest jego kolejnym kaprysem. Bo przecież jakim cudem on byłby zdolny do miłości? Aby kochać trzeba mieć serce. Nie wolno mylić dzikiego pożądania z takim uczuciem - obserwował to codziennie widząc, jak ludzie gwałcą, zabijają, kradną, a wszystko dlatego, że mają miękki organ pompujący krew. Dlatego po prostu sądził, że pragnie mieć ją na każde skinienie palca. Co z tego, że miewał sadystyczne skłonności i był egoistą? Jako przełożony "nowych" rościł sobie do nich prawa.
Wiedział, że dzisiejszego wieczoru mógł ją zabić. Przesadził, potrafił się do tego przyznać, ale od roku, w którym zaczęła się nowa era, nie odczuwał wyrzutów sumienia. Teraz panikował, że już nigdy więcej nie poczuje jej obok siebie. Wcale jej nie kochał! Kto mógł mieć taki idiotyczny pomysł? Tak, po prostu był przemęczony. Miłość nie istniała, wiara w nią była błędem. Nie, nie, nie.   
Ale ile czasu można oszukiwać samego siebie?

~*~
Dużo krótsza niż poprzednie ale wyraża o wiele więcej emocji. Mam nadzieję, że nie jest tragicznie :)

niedziela, 9 grudnia 2012

trzeci

Miał cichy i spokojny głos. Niski, pieszczący uszy. O wiele bardziej pasował mi do kogoś pokroju mnie, kogoś, kto jest stworzony do wodzenia na pokuszenie.
- No spójrz na mnie! - nie krzyknął, ale ton stał się bardziej niecierpliwy. Nadal nie wiedziałam, czego się spodziewać, dlatego niechętnie uniosłam wzrok i obdarzyłam go łaskawym spojrzeniem. Twarz anioła rozjaśnił jeszcze szerszy uśmiech: z jego strony musiałam wyglądać komicznie, ledwo żywa, tymczasem nadal buntownicza.
- Nie bądź taka naburmuszona. - dodał milszym tonem i zaplótł ramiona na szerokiej piersi. Zmarszczyłam brwi i jednocześnie syknęłam. Dlaczego bolały mnie nawet mięśnie twarzy? Narastała we mnie irytacja, bunt i złość. Byłam potężnym demonem, tymczasem zostałam brutalnie upokorzona. Czemu?! Dlaczego mój pobratymiec postanowił mnie zniszczyć? I jakim prawem odwieczny wróg mówił do mnie w taki sposób? Po co tu przybył, jeśli nie dostał rozkazu zgładzenia mnie? Zacisnęłam dłonie w pięści i zamrugałam powiekami, próbując odgonić łzy. Dziś wylałam ich tak wiele...
- Odejdź stąd. - wydusiłam jedynie z siebie, po czym zaniosłam się kaszlem. Z moich ust wyleciały kropelki krwi. Anioł zmarszczył czoło, jednak miał na tyle przyzwoitości, że niczego nie komentował. Postanowiłam zachować resztki godności i wstać, jednak okazało się to zbyt trudne. Odchyliłam nieco rozdartą sukienkę i zamarłam... Z mojego boku wystawały dwa połamane żebra, klatka piersiowa przypominała jedną wielką krwawą miazgę. Jakim cudem w ogóle żyłam? Miałam ochotę wrzasnąć po raz kolejny. Byłam chyba zbyt oszołomiona, żeby czuć ból, a może to kolejny ironiczny dowcip mojej nieśmiertelności? Miałam tak trwać już do końca świata? Moje czarne, puste oczy ze zdziwieniem wpatrywały się w rany, a nieznajomy korzystając z chwili nieuwagi usiadł obok mnie po turecku. Rzuciłam mu kolejne pogardliwe spojrzenie, chcąc wmówić sobie, że jest jedynie kolejnym naiwnym, pijanym śmiertelnikiem... Ale nie potrafiłam. Najbardziej w nim denerwowały mnie te białe istoty na jego plecach, drgające i szumiące, jakby pragnące znów wynieść swojego właściciela w przestwór niebieski.
- Głuchy jesteś? Odejdź. - próbował przejechać dłonią po mojej skrwawionej twarzy, jednak ja w porę chwyciłam go za palce. Miał taką ciepłą skórę. Różniliśmy się od siebie wszystkim. Nawet temperaturą naszych ciał. Oboje patrzyliśmy na nasze splecione ręce ze zdumieniem. Moja dłoń była drobna, biała, zakończona długimi paznokciami. Jego dłoń była szeroka, spracowana, a mimo to nadal miękka w dotyku. Pasowały do siebie tak idealnie, że nie byłam w stanie ich rozłączyć, nie umiałam stwierdzić, czyja dłoń jest czyja.
- Daj sobie pomóc. - jego głos przerwał magiczną chwilę. Otrząsnęłam się z odrętwienia i zerwałam łączącą nas więź. Momentalnie poczułam dawną pustkę.
- Ty chcesz mi pomóc? - prychnęłam. - Przecież jesteś... Aniołem. - mruknęłam, wskazując głową na skrzydła poruszające się za nim.
- Co w związku z tym? Skoro jestem istotą z nieba, nieskazitelnie dobrą, to chyba chcę pomagać, racja? - mówił do mnie jak do małego dziecka, co tylko gorzej mnie zirytowało. W odpowiedzi z niedowierzaniem pokręciłam głową. Cały czas byłam pod wrażeniem jego urody, wrażliwości. Ból nie doskwierał mi tak mocno, jak przed minutą. Może to naiwne, ale od bardzo dawna potrzebowałam czyjejś uwagi i współczucia. Jako śmiertelna nastolatka marzyłam o wielkiej miłości, która zatrzęsie moim światem; że będę nocami wymykać się z domu, będę codziennie dostawała kwiaty, aż wreszcie rodzice wyprawią mi wspaniały ślub, który będzie towarzyskim wydarzeniem roku. Chciałam kochać raz, a porządnie. Co te matki i bajki z nami, kobietami zrobiły...
- Nie potrzebuję twojej pomocy. - stwierdziłam po chwili, zaciskając wargi oraz uparcie wpatrując się w punkt na ścianie znajdujący się ponad głową ochotniczego ratownika.
- Przecież potrzebujesz. Nie daj się prosić. Ja jestem Gabriel. Zdradź mi chociaż swoje imię, nieziemska istoto... - przerwałam mu atakiem histerycznego śmiechu.
- Bądź już cicho. Proszę. Daj mi spokój. - odparłam, próbując odwrócić się do niego tyłem. Co tu kryć, nie mogłam się ruszać. Nogi odmawiały mi posłuszeństwa, w ogóle ich nie czułam. Od ponad wieku nie byłam tak... Słaba. Ludzka. Uważałam siebie za niezniszczalną, tymczasem życie było tak kruche. Nawet moje.
W głębi duszy (o ile w ogóle ją miałam) czułam, że pomoc jest mi niezbędna. Moim jedynym pożywieniem był ludzki strach. W takim stanie nie ruszyłabym się nigdzie poza to pomieszczenie, a ponieważ jedyny człowiek w pobliżu leżał martwy na posłaniu, to gdzie szukać "jedzenia"? Śmierć głodowa z pewnością nie należała do szybkich i bezbolesnych odejść ze świata. Westchnęłam ciężko. Gabriel... Wzbudził we mnie zaufanie, dlatego pragnęłam zagłębić go w mroki swojej duszy. Miałam wrażenie, że tylko on jeden na całym świecie będzie potrafił mnie zrozumieć. Boże, co się ze mną działo? Gdzie ta zimna, oschła Serena?
Anioł odczytał mój nastrój. Wiedział, jak bardzo jestem krucha psychicznie. W jego dobrotliwych, zielonych oczach malowała się jedynie czysta troska i zachwyt. Nie mogłam poddać zwątpieniu tego, że jego powołaniem było czynienie dobra. Nadal miałam wątpliwości, przecież nie pojawił się tu tylko dlatego aby uratować piekielny pomiot. Mój głos rozsądku zamilkł, gdy zatopiłam swoje spojrzenie w jego tęczówkach. Tym razem nie odepchnęłam jego dłoni - pozwoliłam, aby pogłaskał mnie po policzku, wyraziłam niemą zgodę na to, by nasze wargi się zetknęły. Co się ze mną działo? Poczułam się, jakby moje serce po upływie stu lat odzyskało siły i na nowo zaczęło pompować krew. Nigdy nie doświadczyłam czegoś takiego, a smakowałam wielu ust.
Nie spieszył się. Muskał wargami każde zranione miejsce na mej twarzy, następnie bardziej się pochylił i połaskotał oddechem moją poranioną pierś. Dotyk przynosił ulgę, był niczym lek uspokajający, przeciwbólowy, antydepresyjny... Przymknęłam powieki, czując błogie ciepło...
... A gdy otworzyłam oczy anioła już nie było. Razem z Gabrielem zniknęła dusza mężczyzny, którego uśmierciłam. A więc to tak! Po prostu nie chciał, żebym oddała mu go bez walki! Kupił sobie moje zaufanie czułymi słówkami i jakimiś niebiańskimi sztuczkami! Do diabła z tym całym męskim światkiem! Zaklęłam pod nosem i ostrożnie wstałam, jak gdybym nie była pewna, czy pieszczoty anioła mnie uleczyły. Ciało jednak odzyskało pełną sprawność. Po raz kolejny złość rozsadzała mi czaszkę, dlatego wybiegłam z domu, nie oglądając się za siebie. Nie wiedziałam, gdzie pędzę. Chciałam jedynie ugasić pragnienie zemsty.

~*~
Po raz kolejny nie jestem zadowolona o.O Coś ostatnio nie mogę przekonać się do swojego stylu. Po milionie poprawek publikuję. Mimo wszystko miłego czytania :-)

niedziela, 2 grudnia 2012

drugi

Biegłam ciemnym korytarzem, potykając się o własne stopy. Wokół mnie nie było nic, tylko przed twarzą rozmywały mi się zrozpaczone twarze śmiertelników, których zabiłam. Nie rozumiałam, czemu wywoływały u mnie taką panikę, ale wiedziałam jedno - ich rysy były wykrzywione ze strachu nie przede mną, lecz przed czymś, co bezszelestnie podążało za mną...
Podniosłam się gwałtownie, wrzeszcząc ile sił w płucach. Koszmar zrobił na mnie piorunujące wrażenie, bo odkąd dołączyłam do grona nieśmiertelnych, żadne sny mnie nie dręczyły. Nawet podczas ludzkiej egzystencji z reguły miałam spokojne nocne wizje. 
Rozejrzałam się po nieznanym pomieszczeniu i jednocześnie poczułam zapach krwi... Mój wzrok padł na nagiego mężczyznę, który leżał po prawej stronie łóżka oraz martwym wzrokiem wpatrywał się w sufit. W jego klatce piersiowej widniała wielka dziura z poszarpanymi brzegami, jakby ktoś pospiesznie wyszarpywał z ciała kawałki mięsa; ciągle sączyła się z niej krew. Organem, który tak brutalnie amputowano, było serce - leżało nieopodal na podłodze, martwe... Zadrżałam zdając sobie sprawę, że to moja sprawka. Nie mogłam uwierzyć, iż to ja zrobiłam coś takiego niewinnej istocie. Potrząsnęłam głową. Czemu tak zareagowałam? Może dlatego, że jeszcze parę godzin temu to ja byłam ofiarą? Przecież ten człowiek niczym mi się nie naraził. Nigdy wcześniej mnie nie spotkał. Nie rozumiałam, dlaczego musiał umrzeć w takich męczarniach, dlaczego zostałam 'zaprogramowana' na sprawianie bólu śmiertelnym istotom. Równie dobrze piekło mogło nie zauważyć jego paru wybryków - gorsi zbrodniarze bezkarnie chodzą po ulicach. Gwałcą, zabijają, okradają. Czemu nimi nie mogłam się zająć? Chociaż żyłam jako sukub, mogłam uczynić z tej ziemi nieco lepsze miejsce. Wszyscy poczują, co to cierpienie dopiero po śmierci.
Nie mogłam już patrzeć na zwłoki, dlatego zwinnie niczym kotka zeskoczyłam z wysokiego łoża i zmierzyłam swoje odbicie w oknie przeciągłym spojrzeniem. Nie przybrałam jeszcze do końca ludzkiego wyglądu: nagie ciało jaśniało nieziemskim blaskiem, biała skóra odcinała się barwą w panujących wokół ciemnościach. Zauważyłam także, że moje oczy przypominały bezdenną przepaść... Całe czarne, łącznie z białą twardówką wokół źrenic. Kontemplację nad własną urodą przerwał mi cichy szelest.W ułamku sekundy znalazłam się przy wyjściu, przyjmując pozę obronną - ugięłam kolana, rozstawiłam nogi, pochyliłam się nieco aby mieć lepszy balans. Na widok Belzebuba wcale się nie odprężyłam, wręcz przeciwnie, moje mięśnie jeszcze bardziej się napięły, miałam wrażenie, że niektóre z nich zaraz pękną. Wspomnienia sprzed kilku godzin rozrywały moje świeżo nabyte poczucie siły na strzępy. Uważnie obserwowałam każdy ruch czerwonowłosego, przekrzywiając głowę to w lewo, to w prawo.
- Ładnie go urządziłaś. - odezwał się po chwili, pochylając się nad sinym ciałem. Skrzywiłam się gdy zobaczyłam, jak oblizuje wargi na widok zakrwawionego torsu. Nie czułam się komfortowo kompletnie naga w jego obecności - gdy po chwili obdarzył mnie pożądliwym spojrzeniem jak najszybciej okryłam się jednym z koców.
- Co tu robisz? - zapytałam drżącym głosem, nerwowo odgarniając brązowe pukle za ucho. - Nigdy mnie nie sprawdzałeś. Co cię naszło?
- Może po prostu się stęskniłem? - zmarszczył cienkie brwi, odchodząc od trupa. - Nie pomyślałaś, że gdybyśmy nie żyli tak skłóceni, to może... Może za parę lat bylibyśmy nowymi panami piekła? Nie patrz na mnie jak na wariata, przecież dobrze wiesz, że od milionów lat czekam na posadę prezesa.
Słysząc te słowa zaśmiałam się szyderczo. Od ilu lat Lucyfer zajmował ostatni krąg piekielny? Nikt tego nie wie. Przecież data dokładnego powstania nieba, piekła i ziemi, jest znana tylko dwóm osobom. Jedna to wspomniany arcydiabeł. A druga? Nie wypowiadałam tego imienia. Wcale nie istniał. Ale według wszystkich przekładów piekielnych ksiąg był to... Bóg. Zaraz po zmianie wykształciłam sobie pogląd, że Zbawcy nie ma. Gdyby żył gdzieś wśród chmur, to ustrzegłby mnie przed takim strasznym losem. Co z tego, że raz na jakiś czas my, czyli piekło, staczało bitwę z nimi, czyli aniołami? To, że istnieli, nie musiało oznaczać, że Bóg także egzystuje.
- Co ty bredzisz... - pokręciłam głową i westchnęłam głucho. Jednocześnie klasnęłam w dłonie, a wszystkie części garderoby należące do mnie grzecznie ułożyły się na fotelu. - Odejdź stąd. - dodałam. - Nie poprawiasz mi nastroju. Uwierz, nie potrzebuję cię... - mój głos lekko się załamał. Bałam się, cholernie się bałam, że po raz kolejny postanowi mnie zranić. Ale Belzebub tylko zaśmiał się cicho. Jego spojrzenie spoczęło na krwawej prędze na moim ramieniu. Zmarszczył brwi po raz kolejny, a uśmiech zamarł mu na wargach.
- Chyba mnie poniosło. - dodał i westchnął cicho. - Serena, naprawdę, gdybyś mi się nie stawiała nic bym ci nie robił. Uwierz. - słuchając jego słów ubierałam się w ciszy, ale gdy zdanie dotarło do moich uszu gwałtownie się wyprostowałam. - Od samego początku mi się podobałaś, a ja muszę mieć to, czego chcę. Od zawsze tak było. Dlatego będę cię miał, dlatego będę robił z tobą co chcę, bo dobrze wiesz, co inaczej może cię spotkać.
- Zamknij się! - wrzasnęłam, kręcąc głową. Co mnie naszło? Teraz w duchu zaczęłam się karcić. To, że nienawidziłam swojego życia wcale nie oznaczało, że mam ochotę w oryginalny sposób popełnić samobójstwo. Zagłuszyłam jednak głos rozsądku. Zawsze była ze mnie temperamentna osóbka, a wszystkie emocje we mnie właśnie w tej chwili zaczęły wrzeć. - Jesteś obrzydliwy. Jakim prawem mnie kontrolujesz?! Co ty tu jeszcze robisz?! I dlaczego mi grozisz?! Wyobraź sobie, że też na początku mi się podobałeś! Ale wszystko zniszczyłeś, przez swoje sadystyczne skłonności! Wynoś się! Wynoś! Przeklinam dzień, w którym Cię poznałam! Obyś zgnił w ostatnim kręgu piekielnym! - cały czas patrzyłam mu w oczy, które stawały się coraz bardziej lodowate. Był wściekły. Zapewne przybył tu tylko 'poprzekomarzać się' i po raz kolejny zasiać we mnie ziarno niepokoju, a ja tak brutalnie go od siebie odpychałam. - Nie zbliżaj się do mnie. - dodałam widząc jak robi krok w moją stronę. Odruchowo zaczęłam cofać się do drzwi czując, po policzku spływa mi łza. - Odejdź. - moje słowa uleciały w przestrzeń. Nie minęła sekunda, a jego usta znajdowały się zaledwie centymetry od moich, zaś długie palce zaciskał wokół mojej szyi.
- Nawet nie wiesz czym zaryzykowałaś, zadzierając ze mną. - brak powietrza uniemożliwiał mi racjonalne myślenie, dlatego jego słowa nie były odbierane przeze mnie poważnie. Miałam wręcz ochotę się roześmiać. Czego on ode mnie chciał? Dlaczego próbował mnie zabić? Przecież nikomu nie zawiniłam. Ironia losu doprawdy potrafiła rozśmieszać. - Będziesz jeszcze prosić o śmierć. - dodał widząc, że nie robi na mnie wrażenia. Najdziwniejsze było to, że jego głos nic a nic się nie zmienił, chociaż jego oczy rzucały błyskawice. Nadal miał w sobie tą irytującą nutę kpiny.
- Nie będę. - wycharczałam, próbując niezdarnie oderwać jego dłoń od mojej krtani. W odpowiedzi uniósł mnie nad ziemię, wbił pazury w kark po czym odrzucił na ścianę.
Oddech, który dopiero co odzyskałam, został mi brutalnie odebrany. Siła uderzenia spowodowała, że na przeszkodzie pojawiły się pęknięcia oraz opadła na mnie chmura pyłu i tynku. Ból zagłuszył racjonalne myśli - wściekłość dodała mi sił. Nie byłam wcale taka bezbronna. Miałam do dyspozycji długie szpony, ostre zęby, umiejętność szybkiego poruszania się, widzenia w ciemnościach. Co z tego, że mogłam zginąć? Nie będzie słuchał moich błagań. Nie dam się po raz kolejny poniżyć.
Dzięki wyczulonemu słuchowi wiedziałam, że próbuje podejść do mnie nie wzbudzając podejrzeń. Nie ruszałam się udając oszołomioną, jednak gdy jego ciężkie buty znalazły się w moim polu widzenia zerwałam się z miejsca i pchnęłam go na ziemię, jednocześnie próbując wbić mu pazury w serce. Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, jakie głupstwo zrobiłam. Z amoku rozbudził mnie jego drwiący śmiech. Przecież on nie miał serca! Momentalnie to ja znalazłam się pod nim i otrzymałam siarczysty policzek.
- Nigdy... Więcej... Nie podnoś... Na mnie... Ręki! - po każdym słowie czułam uderzenie to w jeden, to w drugi policzek. Poczułam, jak ciepła krew spływa mi po szyi. Czy był w stanie mnie zabić? Jeszcze niedawno zapewniał, że mnie uwielbia, że chciałby przeżyć ze mną całą wieczność. Zamknęłam powieki oraz po prostu się poddałam. Jeszcze niedawno napięte ciało zwiotczało. Kości policzkowe pulsowały tępym bólem, zaś krew płynęła wartkim strumieniem. Gdyby nie to, że jest ode mnie wyższy rangą, to zadrapania znikałyby po sekundzie...
Miałam wrażenie, że ciało odchodzi od kości. Może to i prawda? Policzki z pewnością były już rozorane ostrymi jak brzytwy pazurami. Nie miałam nawet czasu wydobyć z siebie dźwięku - ciosy padały jeden po drugim, raz z prawej, raz z lewej. Krew, krew, krew... Miałam ją wszędzie. W dziurkach od nosa, uszach, plułam nią, krztusiłam się nią. Panowała zupełna cisza, przerywana dźwiękiem uderzenia ciałem o ciało, moimi kaszlnięciami, a ostatnie, co zapamiętałam, to gwałtowny pocałunek złożony na moich wargach.
- Serena? Żyjesz, prawda...? Przecież nie mogłem cię zabić... Na ostatni krąg piekielny, jesteś nieśmiertelna...
~*~
Pęd powietrza rozwiewał mi włosy gdy biegłam ku mojej mamie. Sukienka łopotała, a ja śmiałam się głośno. Rodzice mówili, że ten dźwięk potrafi skruszyć serce samego diabła. Wystarczyła mała chwila nieuwagi - wpadłam w jedną z głębokich dziur, ledwie zasypanych liśćmi: rodzice nigdy nie tłumaczyli mi, czemu znajdują się w ogrodzie. Śmiech przerodził się w rozdzierający krzyk, który gwałtownie skończył się, gdy moc uderzenia wypompowała mi powietrze z płuc.
Zamrugałam powiekami, które były sklejone jakąś dziwną mazią. Byłam już niemal pewna, że zamarzam w ostatnim kręgu piekielnym, gdzie trafiają demony po śmierci. Czułam dokuczliwy chłód, który obezwładniał mnie i nie pozwalał się ruszyć. Już lepiej było mi śnić te wszystkie okropieństwa, niż po raz kolejny poczuć ból, zlizać z warg metaliczną w smaku krew. Dopiero po dłuższej chwili zorientowałam się, co się zmieniło... Z kąta pomieszczenia emanowała jasna poświata. Wzbudziła we mnie niepokój, ale nie miałam siły się podnieść - gdy spróbowałam jęknęłam głucho i ponownie zacisnęłam powieki. Ciemność pochłonęła cały świat, gdy po raz kolejny zapadłam w zbawienny letarg.
Gdy otworzyłam oczy, przed moją twarzą znajdowała się inna twarz - głębokie, zielone oczy wpatrywały się we mnie z niepokojem, zaś usta były wykrzywione w dziwnym uśmiechu: nie był on oznaką radości, jednak musiał znajdować się na tych wargach. Kąciki tych ust nie były stworzone do kierowania się na dół. Otworzyłam szeroko buzię oraz zdumionym spojrzeniem omiotłam postać po raz kolejny. Był to przystojny mężczyzna, o ciemnej karnacji i czarnych włosach. Miał na sobie jedynie jasne jeansy: mięśnie brzucha były idealnie wykształtowane, ramiona silne. Mięśnie opinała aksamitna skóra. Uświadomiłam sobie, że to od tego tajemniczego przybysza emanuje światło. Nieznajomy był idealny. 
Dopiero po kilku sekundach niemego zachwytu ujrzałam jeszcze coś. Z jego równie imponujących pleców wyłaniały się... Skrzydła. Ogromne, idealnie białe skrzydła. Ich pióra jaśniały srebrnym blaskiem i cały czas lekko drżały, jakby poruszane wiatrem. Wyglądały, jakby żyły własnym życiem i były zupełnie osobnym organizmem. To nie one były dodatkiem do mężczyzny - mężczyzna był dodatkiem do nich.
'Cholera jasna anioł! Anioł, z nieba! Przybył, żeby mnie wykończyć, to pewne!' - moim sercem zawładnął strach: naprawdę nie myślałam, że skończę tak upokorzona. Nie dość, że poturbował mnie "swój", to teraz zakończę nędzny żywot leżąc na ziemi i nawet nie mając siły ani odwagi chociażby drgnąć. Gdy niebieska istota podniosła dłoń, rozwarłam usta i zaczęłam krzyczeć ile sił w płucach:
- Pomocy! Pomocy! Ratunku! - kto mógł mnie usłyszeć? Zachowywałam się jak śmiertelniczka z głupawych, ludzkich filmów grozy. Jedyną osobą, która mogła mi pomóc, był Belzebub, ale on zapewne niszczy coś pod ziemią. Tak bardzo go zdenerwowałam, że będzie wdzięczny aniołowi, że pozbył się takiego kłopotu jak ja. Mężczyzna jednak spojrzał na mnie zdumiony i po chwili opuścił rękę. Wytężyłam resztki sił czując, jak krew uderza mi do głowy. Uniosłam się nieco na łokciach i przesunęłam się po podłodze, jak najdalej od niego. 
- Demonie... Spójrz na mnie...

~*~
Nie jestem z tego zadowolona, ale cóż. Powoli się rozkręcam. Chwilowo ślęczę nad chemią, może dlatego tak opornie mi idzie.

poniedziałek, 26 listopada 2012

pierwszy




Samotny mężczyzna. Około czterdziestki. Ubogi urzędnik. Jego jedyny grzech? Wielokrotne oszukiwanie przy rozliczeniach. Teraz na niego kolej. Następnej nocy jego wnętrzności będzie pożerał Cerber…

Odwróciłam wzrok od zwierciadła, na którym wyświetliła się wizja. Rozkaz. Trzeba wziąć się do roboty. Ten pustelnik, którego przed chwilą oglądałam, wydawał być się łatwym celem. Wystarczyło uwieść go, przeżyć bardzo przeciętny stosunek, a następnie uśmiercić go. Banalne, prawda?
Kiedy ponownie spojrzałam na lustro, miało swoją zwykłą metaliczną barwę i ujrzałam w nim swoje odbicie. Cóż… Robiło wrażenie. Miałam na sobie jedynie krótką, czarną sukienkę z koronki, która chyba więcej odsłaniała, niż zasłaniała.Wydęłam lekko szkarłatne wargi, zmrużyłam powieki otoczone kurtyną czarnych jak smoła rzęs, poprawiłam brązowe włosy niesfornie opadające na twarz i zaśmiałam się głośno. Od ilu lat co wieczór powtarza się ten schemat? Od stu? Dwustu? Pokręciłam głową zrezygnowana i odwróciłam się...
- Cholera! - krzyknęłam, bo tuż przed moją twarzą pojawiła się inna twarz. Blada, złowroga, maska bez uczuć czy emocji. Belzebub pojawił się bezszelestnie, zaś moja reakcja zapewne mile połechtała jego wybujałe ego. Był diabłem, jednym z tych najwyższych rangą, a mimo to zachowywał się jak śmiertelny nastolatek. Nic, tylko robić wrażenie. Straszyć, męczyć, dręczyć, poniżać, a wszystko tak naprawdę na pokaz. Fakt, wyglądał wyjątkowo. Wysoki na ponad dwa metry, z burzą czerwonych włosów, miał regularne rysy twarzy i oczy tak błękitne, że niemal białe. Można było w nich utonąć. Ale nie ja... Ja już za bardzo uodporniłam się na męską urodę. Żaden nie robił na mnie wrażenia - diabeł, demon, anioł, człowiek. Potrafiłam egoistycznie dostrzec jedynie swoje piękno.
- Serena, kochanie... Przestraszyłaś się mnie? - zachichotał. Gdy dźwięk dotarł do moich uszu, poczułam biegnący wzdłuż kręgosłupa zimny dreszcz. - Doprawdy, jesteś sukubem... Wszyscy wychwalają twój ognisty temperament i namiętność, to, że nie dajesz się nikomu usidlić jak dzika pantera, a wobec mnie stajesz się miękka jak wosk kapiący ze świecy... - wszystkie te słowa wypowiedział wprost do mojego ucha, bawiąc się kosmykami mych włosów. Nie byłam śmiertelniczką - fakt. Ale pod względem mocy przewyższał mnie tysiąckrotnie. Jedno słowo, a byłabym mokrą plamą na ziemi. Po raz kolejny usłyszałam piekielny chichot i domyśliłam się, że znał moje myśli.
- Dokładnie tak. Mogę cię zmiażdżyć. Dlatego zrobisz to, na co mam ochotę. - nie miałam ochoty odpowiadać, dlatego odwróciłam wzrok. Nie było mi jednak dane pominąć całego zdarzenia milczeniem - szatan zacisnął palce na moim podbródku i zmusił do spojrzenia sobie w oczy. - Prawda? - przechylił lekko głowę, a ja ujrzałam tańczący na jego ustach kpiący uśmieszek. Z mojej strony nie było żadnej reakcji, dlatego przejechał swoim długim paznokciem wzdłuż mojego ramienia zostawiając na nim krwawą pręgę. To nie wygoi się tak szybko jak małe ranki, które potrafiły zniknąć w ciągu kilku sekund, dzięki temu, że byłam jednym z demonów. Jęknęłam cicho i zamrugałam kilkakrotnie, próbując przegonić z oczu łzy bólu. Ale nie mogłam się tak łatwo poddać. Nadal unikałam jego hipnotyzującego spojrzenia.
- Idź do diabła. - szepnęłam ironicznie, jednak zaraz tego pożałowałam. W mojej głowie rozpętała się burza - straciłam na moment wzrok i poczułam, jak uchodzi ze mnie chęć do walki. Ból był niesamowity, jak gdyby mózg postanowił rozpaść się na milion szklanych kawałków, które teraz kruszą czaszkę. Nieprzytomna z bólu poczułam, jak uginają się pode mną kolana.
- Jesteś tylko moja. I mogę zrobić z tobą wszystko. Prawda?
- Prawda. - szepnęłam. Nigdy nie byłam tak upokorzona. Kpiący uśmieszek stał się szerokim uśmiechem radości, gdy czerwonowłosy pociągnął mnie za sobą na podłogę.
~*~
Nie trwało to krótko. Nie było przyjemne. Nie pozwoliłam sobie na łzy w jego obecności. Dopiero w samotności rozszlochałam się na dobre i skuliłam na podłodze. Czekało mnie jeszcze zadanie, musiałam zwieść biednego mężczyznę na pokuszenie. Jak ja żałowałam, że stałam się kimś takim! Jak mój własny ojciec mógł skazać mnie na taki los?! Wolał być szczęśliwym egoistą! Nie potrafił oddać własnego życia w ofierze, tylko oderwał mnie od szarej codzienności i zmusił do opuszczenia domu. Wyprawił mi piękny, udawany pogrzeb. Trumna była pusta. Patrzyłam na szlochającą matkę i miałam ochotę rozszarpać wszystkich w kaplicy. Belial, jeden z pobratymców Belzebuba zmusił mnie, abym na to wszystko patrzyła. Nigdy nie czułam takiej rozpaczy, jak wówczas.
Piekło nie było dokładnie takie, jak w wyobraźni wielu ludzi. Owszem, istniały tam kręgi przyporządkowane odpowiednim demonom i grzesznikom. Jednak każde z nas, piekielnych synów i córek, miało swoje własne 'mieszkanie'. Potrzebowałam snu, lecz żywiłam się energią, którą zabierałam od tych, z którymi współżyłam. Wiodłam spokojne życie - praca, odpoczynek, spotkanie z innymi piekielnymi pomiotami. Z początku opiekowała się mną Katrina - niestety została unicestwiona, ponieważ chciała porzucić swój 'zawód'. Nie potrafiła dłużej zmuszać się do zabójstw. Nie lubiłam przyznawać się ludzkich uczuć, ale tęskniłam za nią... Była mi jedyną podporą, ale ten filar bezpieczeństwa bezkarnie mi odebrano.
Na początku miałam głupią myśl, żeby się zabić... Ale przecież byłam nieśmiertelna i mogły zniszczyć mnie tylko demony mające więcej umiejętności i doświadczenia. Stałam się sukubem - służyłam jedynie do pozyskiwania prawie niewinnych dusz. Moja uroda została jeszcze dodatkowo podkreślona, w dodatku zyskałam umiejętność patrzenia w ciemnościach i odczytywania ludzkich nastrojów. Wszystko polegało jedynie na tym, aby zaciągnąć śmiertelników do łóżka, a podczas uniesienia odebrać im życie. Po jakimś roku zaakceptowałam swój los i stałam się zimna, obojętna. Mało co potrafiło mnie wzruszyć. Wsławiłam się w byciu najlepszą kochanką i pobiłam rekord jednej ze starożytnych sukub - w ciągu pięciu lat ponad dwa tysiące mężczyzn cierpiało za moją sprawą wieczne męki. Upodobał mnie sobie Belzebub - po odejściu Katriny udawał, iż chce mi pomóc. Ja głupia mu zaufałam, byłam zauroczona jego mocą, pewnością siebie. Po jakimś czasie wszystko diametralnie się zmieniło. W mojej podświadomości zakorzeniał koszmary, gwałcił mnie, wymyślając najbardziej perfidne sposoby do zadania mi bólu. Dziwne, że szatana, żyjącego od zarania dziejów, potrafiło coś podniecać.
Otarłam policzki z krwawych łez spływających po moich bladych policzkach. Wspomnienia potrafiły ranić. Przeszłość potrafiła niszczyć, ale przecież dzięki niej można także budować. Musiałam wyjść, pokazać, że wcale mną nie wzruszył akt przemocy, którego byłam ofiarą. Przecież byłam silna, zimna, oschła, niewzruszona, okrutna. Taką maskę musiałam nałożyć. Gdy wychodziłam, przelotnie spojrzałam w zaczarowane zwierciadło. Wyglądałam jak zwykle - tylko oczy były przepełnione morzem smutku i bólu samotności...
~*~
Stanęłam przed wysokimi, dębowymi drzwiami. Teraz wystarczyło pomyśleć adres i otworzyć jedno ze skrzydeł. Takie sztuczki znacznie ułatwiały życie, bo teleportacja osobista bardzo męczyła, a w moim zawodzie bardzo potrzebny był zapał i... Energia. Na szczęście nikogo nie spotkałam na korytarzu wiodącym do portalu - potrzebowałam chwili samotności. Bolało mnie całe ciało, a teraz nie mogłam zawieść. Kto wie? Może zbliżał się mój koniec? Zostanę zamrożona w ostatnim kręgu piekielnym - wciąż żywa, jednak bez możliwości jakiegokolwiek ruchu. To chyba jeszcze gorsze niż śmierć. Zanurzona w pesymistycznych rozmyślaniach szepnęłam:
- Downey Street 43 - nacisnęłam klamkę i wkroczyłam w srebrne płomienie.
~*~
Na ludzkiej ziemi padał zimny deszcz. Biczował moją prawie nagą skórę cienkimi strugami. Skrzywiłam się i spojrzałam na mały, zaniedbany dom, stojący przede mną. W  mojej głowie już stworzył się plan... Całe zdenerwowanie, stres, strach i ból ustąpiły miejsca adrenalinie. Uśmiechnęłam się łobuzersko, przeczesałam palcami mokre włosy i podbiegłam do drzwi mieszkania, stukając obcasami. Zapukałam nerwowo i przygryzłam pełna wargę, przyjmując pozę zdenerwowanej dziewczynki. Otworzył mnie dokładnie ten sam facet, którego oglądałam przed paroma godzinami na powierzchni mego zwierciadła. Spojrzał na mnie zdezorientowany, ale przesunął rozbieganym spojrzeniem wzdłuż całego mojego ciała.Chyba zrobiłam na nim wrażenie: lekko rozdziawił wargi, po czym nerwowo je przygryzł. Nie minęła sekunda, gdy podświadomość podszepnęła mu, że nie zrobił ciekawego wrażenia. Wyprostował się i wypiął pierś do przodu, a jego wzrok stał się bardziej rozpalony - ciemne oczy wyglądały jak płonące węgielki. Z daleka czułam krew coraz szybciej pulsującą mu w żyłach... Z trudem powstrzymałam się od oblizania ust.
- Przepraszam, ale się zgubiłam, a tutaj taka straszna pogoda... - powiedziałam niskim głosem,obdarowałam go czarującym uśmiechem i spojrzeniem obiecującym rozkosz...

..oOo..
Nie oczekiwałam wiele po początkach, ale kurde :D Zero ludzkiego odzewu. Czekam na rehabilitację, zapraszam do czytania. 
+ Niektóre z opisywanych scen, jak na przykład pierwsza, pochodzą z mojego własnego doświadczenia, dlatego jestem bardzo wyczulona na ich krytykę. Przepraszam, ale muszę najpierw sama pokonać swoje demony, a dopiero potem patrzeć na reakcję innych. Ehh, koniec prywaty. 
Dobrej nocy!

niedziela, 25 listopada 2012

prolog

Zimno... Przenikliwe zimno. Mężczyzna poczuł je dopiero po chwili, gdy igiełki mrozu wbiły mu się w gołe uda, pośladki i brzuch. Dopiero to denerwujące uczucie rozbudziło go z amoku. Zauważył, że spoczywa na ziemi, usłanej liśćmi pokrytymi szronem... A obok niego również ktoś leży. Zerwał się na równe nogi, podciągając spodnie i nerwowo rozglądając się wokół. Przed nim leżała drobna blondynka. Można by ją uznać za piękną, gdyby nie wytrzeszczone oczy, siny kolor ust i kredowa cera. Przerażony spojrzał na swoje  dłonie, uwalane brudem i krwią. Czy on...? Nie... To niemożliwe! On nie był złym człowiekiem! Nigdy nie myślał o sobie jak o potworze! Co z tego, że miał pewien... Przymus. Co z tego, że czuł się jak dzikie zwierzę, opętane jedynie pożądaniem?! Przecież się leczył! Rozmawiał z doktorem! Że nie tylko prokreacja się liczy... Usłyszał swój własny, przerywane szloch i odbiegł z miejsca zdarzenia. Nie potrafił przyznać się przed samym sobą, że brutalnie zgwałcił siedemnastolatkę, a potem udusił ją, aby jej zeznania nie obciążyły jego czystego dotychczas konta. Był szanowanym urzędnikiem państwowym. Jak mógłby zaryzykować splamienie dobrego imienia?!
Droga zdawała się nie mieć końca. Wszędzie panował spokój. Nieziemska cisza zmącona tylko histerycznymi krzykami i spazmatycznym szlochem. Wykończony upadł na kolana i pewnie zamarzłby na leśnej drodze, gdyby nie poczuł mocnego uścisku na ramieniu. Podniósł zmęczony wzrok i ujrzał przed sobą nieludzko wysokiego mężczyznę o czerwonych włosach i spiczastych kłach. Jego oczy przypominały tęczówki albinosa. 'Boże... Zasłużyłem na taki koniec....' - pomyślał i już chciał się przeżegnać, ale nieznajomy ścisnął jego nadgarstek z taką mocą, że wręcz zmiażdżył jego kości. Mężczyzna zawył z bólu i skulił się. 'Niech zrobi to szybko. Niech to nie boli.'
- Wiem, co zrobiłeś... - złowrogi szept poniósł się echem, a mimo to wbijał się w mózg przestępcy niczym wiertło. - Będziesz się smażył w piekle, ja będę tylko dodawał ci cierpień... Zapomnisz o wszystkim, tylko ból będzie ci towarzyszył przez całą wieczność. Nie chciałeś być zbrodniarzem, prawda? Wystarczy sekunda. Chwila nieuwagi, zapomnienia... - człowiek zerwał się z klęczek i popchnął zjawę. Czerwonowłosy zaśmiał się jedynie kpiąco, bo ten rozpaczliwy gest nawet nie ruszył go z miejsca. Stał dalej niczym skała.
- Masz szansę to naprawić. - dodał. - Mam dziś dobry humor i jestem łaskawy. Potrzebuję tylko jednego. Jednej, małej duszyczki wraz z ciałem... Młodym, pięknym, jędrnym. - machnął dłonią w powietrzu. Przed gwałcicielem pojawił się obraz jego jedynej, najdroższej córki. Była kompletnie naga. Jednak... To nie mogła być dokładnie ona! Serena była cichą, subtelną, młodą kobietą, zaś ta mglista zjawa wręcz ociekała namiętnością. Spoglądała czarnymi oczyma spod wachlarza rzęs, długie ciemne włosy zasłaniały krągłe, obfite piersi. Była przy tym smukła i stała wyprostowana, jakby wiedziała, jakie wrażenie robi. Mężczyźnie zrobiło się wstyd... Przecież to jego córka! Jak mogła wzbudzać w nim pożądanie, nawet jeśli patrzyła na niego tak kusząco?! Poza tym to przecież jakieś sztuczki! Ten tutaj obok jest przebierańcem, który uciekł z zakładu dla obłąkanych! Z rozmyślań wyrwał go głos.
- Ona, albo ty...
~*~
Gdy patrzę w lustro, widzę siebie. Zmieniam się, z każdym dniem coraz bardziej. Uroda przemija, ale dla mnie jest to już nieważne. Jeszcze parę lat temu... Jeszcze parę lat temu, trwałabym w bezruchu. Byłabym nieśmiertelna. Niezmienna. A teraz zerkam w gładką powierzchnię zwierciadła i widzę zmęczone, czarne jak węgielki oczy, czekoladowe włosy opadające lśniącą kaskadą na dumnie wyprostowane plecy. Wokół pełnych ust powstają pierwsze zmarszczki od częstego uśmiechania się.
Wokół mojego uda oplata się blondwłosy chłopczyk o niespotykanych, głębokich oczach w kolorze nocnego nieba. Patrzę na niego i serce samo mi się raduje. Tak niewiele, a mogłabym go nie mieć. Całe szczęście mogło mnie ominąć - do mnie należał wybór, jaką ścieżką pójdę. Na początku los rządził mną. Teraz ja rządzę nim.
Tak, to ja jestem córką zbrodniarza. Przez ponad sto lat, od 1894 roku byłam demonem, zwodzącym mężczyzn na wieczną zgubę. Ojciec wolał oddać mnie. Jedyną córkę!
Wszystko muszę z siebie wyrzucić. Może to będzie mały rodzaj zemsty.

sobota, 24 listopada 2012

zero

Przecież najtrudniejsze są początki...
Dlatego nie zrażam się tym, że nie umiem dokończyć ustawiania szablonu, że to mój pierwszy blog na tej stronie. Ale jutro zacznę pisać to, co siedzi w mojej głowie. Nie boję sie, bo i czego? Nad tą historią zastanawiałam się od dłuższego czasu. Dlatego już od jutra zapraszam do czytania o temacie zapewne banalnym i oklepanym. O miłości, czasami bezsensownej i głupiej, ale jednak miłości.
Dobrej nocy, Agata :)