piątek, 14 grudnia 2012

czwarty

Belzebub otworzył usta, a z jego gardła uciekł dźwięk.
Mroził krew w żyłach, dzięki niemu włosy stawały dęba, a po kręgosłupie przebiegał zimny dreszcz niepokoju. Krzyk wysoki, pełen złości, buntu, ale też jakiegoś nieugaszonego smutku. Brzmiał jak ryk ranionego zwierzęcia. Czy można powiedzieć, że ukazywał wszystkie emocje przeplatające się w duszy demona? W tym przypadku nie. Szatan duszy nie miał, a jeśli jej cząstki przetrwały, to nie miały prawa głosu wewnątrz jego imponującego ciała.
Czerwonowłosy uderzył pięścią w powierzchnię lustra rozbijając je na milion maleńkich kawałeczków. Machnięciem dłoni odrzucił wszystkie powstałe śmieci na drugą stronę komnaty i zacisnął powieki. Od dwóch tysięcy lat nic nim nie zachwiało. Czyhał na posadę nowego władcy piekielnego i wytrwale gnębił ludzi. Wyszukiwał naiwnych śmiertelników, zabierał im ich najdroższe osoby, nie dawał zapomnieć o najwstydliwszych grzechach. Nie miał w sobie ani odrobiny empatii, zrozumienia, współczucia, troski. Nawet nie pamiętał, dlaczego upadł, dlaczego Bóg wyrzucił go z grona świętych i skazał na wieczne potępienie. Egzystencja demona mu w pełni odpowiadała. Być może narzekałby gdyby był jedynie diablikiem, którego jedynym zajęciem jest dokarmianie Cerbera lub prowadzenie dusz do odpowiedniego kręgu piekielnego, ale... Ale on od samego początku wyróżniał się i został nagrodzony.
Wszystko było dobrze. Nie liczył dni, godzin, lat. 
Dopóki nie pojawiła się ona. Zatrzęsła jego światem, tkwiła w mózgu niczym kolec. Chociaż robił wszystko, aby wydostać się spod jej wpływu, był bezradny.
Zjawiskowa: długowłosa, o porcelanowej cerze, w jej oczach można było utonąć. Przypominały dwa głębokie jeziora, błyszczące podczas księżycowej nocy. Co w nich widział? Obietnicę grzesznej rozkoszy. Zdezorientowanie, ale paliła się w nich maleńka iskierka buntu. Pełny biust, szerokie biodra, długie nogi. Nawet jako śmiertelniczka wyróżniała się spośród innych: przypominała kreację szytą na miarę. Nie była stworzona do ludzkich rzeczy. Jej przeznaczeniem była zamiana w anioła lub diabła, bo cóż innego oddałoby jej wyjątkowość?
Był przy jej przemianie w sukuba. Widział, jak przykuta kajdanami do ściany zostaje pozbawiana ludzkich odruchów, a siłą była jej wpajana dodatkowo powiększona moc uwodzenia. Wszystko to mieściło się w jednym słowie: Serena...
Na początku wmawiał sobie, że jest jego kolejnym kaprysem. Bo przecież jakim cudem on byłby zdolny do miłości? Aby kochać trzeba mieć serce. Nie wolno mylić dzikiego pożądania z takim uczuciem - obserwował to codziennie widząc, jak ludzie gwałcą, zabijają, kradną, a wszystko dlatego, że mają miękki organ pompujący krew. Dlatego po prostu sądził, że pragnie mieć ją na każde skinienie palca. Co z tego, że miewał sadystyczne skłonności i był egoistą? Jako przełożony "nowych" rościł sobie do nich prawa.
Wiedział, że dzisiejszego wieczoru mógł ją zabić. Przesadził, potrafił się do tego przyznać, ale od roku, w którym zaczęła się nowa era, nie odczuwał wyrzutów sumienia. Teraz panikował, że już nigdy więcej nie poczuje jej obok siebie. Wcale jej nie kochał! Kto mógł mieć taki idiotyczny pomysł? Tak, po prostu był przemęczony. Miłość nie istniała, wiara w nią była błędem. Nie, nie, nie.   
Ale ile czasu można oszukiwać samego siebie?

~*~
Dużo krótsza niż poprzednie ale wyraża o wiele więcej emocji. Mam nadzieję, że nie jest tragicznie :)

niedziela, 9 grudnia 2012

trzeci

Miał cichy i spokojny głos. Niski, pieszczący uszy. O wiele bardziej pasował mi do kogoś pokroju mnie, kogoś, kto jest stworzony do wodzenia na pokuszenie.
- No spójrz na mnie! - nie krzyknął, ale ton stał się bardziej niecierpliwy. Nadal nie wiedziałam, czego się spodziewać, dlatego niechętnie uniosłam wzrok i obdarzyłam go łaskawym spojrzeniem. Twarz anioła rozjaśnił jeszcze szerszy uśmiech: z jego strony musiałam wyglądać komicznie, ledwo żywa, tymczasem nadal buntownicza.
- Nie bądź taka naburmuszona. - dodał milszym tonem i zaplótł ramiona na szerokiej piersi. Zmarszczyłam brwi i jednocześnie syknęłam. Dlaczego bolały mnie nawet mięśnie twarzy? Narastała we mnie irytacja, bunt i złość. Byłam potężnym demonem, tymczasem zostałam brutalnie upokorzona. Czemu?! Dlaczego mój pobratymiec postanowił mnie zniszczyć? I jakim prawem odwieczny wróg mówił do mnie w taki sposób? Po co tu przybył, jeśli nie dostał rozkazu zgładzenia mnie? Zacisnęłam dłonie w pięści i zamrugałam powiekami, próbując odgonić łzy. Dziś wylałam ich tak wiele...
- Odejdź stąd. - wydusiłam jedynie z siebie, po czym zaniosłam się kaszlem. Z moich ust wyleciały kropelki krwi. Anioł zmarszczył czoło, jednak miał na tyle przyzwoitości, że niczego nie komentował. Postanowiłam zachować resztki godności i wstać, jednak okazało się to zbyt trudne. Odchyliłam nieco rozdartą sukienkę i zamarłam... Z mojego boku wystawały dwa połamane żebra, klatka piersiowa przypominała jedną wielką krwawą miazgę. Jakim cudem w ogóle żyłam? Miałam ochotę wrzasnąć po raz kolejny. Byłam chyba zbyt oszołomiona, żeby czuć ból, a może to kolejny ironiczny dowcip mojej nieśmiertelności? Miałam tak trwać już do końca świata? Moje czarne, puste oczy ze zdziwieniem wpatrywały się w rany, a nieznajomy korzystając z chwili nieuwagi usiadł obok mnie po turecku. Rzuciłam mu kolejne pogardliwe spojrzenie, chcąc wmówić sobie, że jest jedynie kolejnym naiwnym, pijanym śmiertelnikiem... Ale nie potrafiłam. Najbardziej w nim denerwowały mnie te białe istoty na jego plecach, drgające i szumiące, jakby pragnące znów wynieść swojego właściciela w przestwór niebieski.
- Głuchy jesteś? Odejdź. - próbował przejechać dłonią po mojej skrwawionej twarzy, jednak ja w porę chwyciłam go za palce. Miał taką ciepłą skórę. Różniliśmy się od siebie wszystkim. Nawet temperaturą naszych ciał. Oboje patrzyliśmy na nasze splecione ręce ze zdumieniem. Moja dłoń była drobna, biała, zakończona długimi paznokciami. Jego dłoń była szeroka, spracowana, a mimo to nadal miękka w dotyku. Pasowały do siebie tak idealnie, że nie byłam w stanie ich rozłączyć, nie umiałam stwierdzić, czyja dłoń jest czyja.
- Daj sobie pomóc. - jego głos przerwał magiczną chwilę. Otrząsnęłam się z odrętwienia i zerwałam łączącą nas więź. Momentalnie poczułam dawną pustkę.
- Ty chcesz mi pomóc? - prychnęłam. - Przecież jesteś... Aniołem. - mruknęłam, wskazując głową na skrzydła poruszające się za nim.
- Co w związku z tym? Skoro jestem istotą z nieba, nieskazitelnie dobrą, to chyba chcę pomagać, racja? - mówił do mnie jak do małego dziecka, co tylko gorzej mnie zirytowało. W odpowiedzi z niedowierzaniem pokręciłam głową. Cały czas byłam pod wrażeniem jego urody, wrażliwości. Ból nie doskwierał mi tak mocno, jak przed minutą. Może to naiwne, ale od bardzo dawna potrzebowałam czyjejś uwagi i współczucia. Jako śmiertelna nastolatka marzyłam o wielkiej miłości, która zatrzęsie moim światem; że będę nocami wymykać się z domu, będę codziennie dostawała kwiaty, aż wreszcie rodzice wyprawią mi wspaniały ślub, który będzie towarzyskim wydarzeniem roku. Chciałam kochać raz, a porządnie. Co te matki i bajki z nami, kobietami zrobiły...
- Nie potrzebuję twojej pomocy. - stwierdziłam po chwili, zaciskając wargi oraz uparcie wpatrując się w punkt na ścianie znajdujący się ponad głową ochotniczego ratownika.
- Przecież potrzebujesz. Nie daj się prosić. Ja jestem Gabriel. Zdradź mi chociaż swoje imię, nieziemska istoto... - przerwałam mu atakiem histerycznego śmiechu.
- Bądź już cicho. Proszę. Daj mi spokój. - odparłam, próbując odwrócić się do niego tyłem. Co tu kryć, nie mogłam się ruszać. Nogi odmawiały mi posłuszeństwa, w ogóle ich nie czułam. Od ponad wieku nie byłam tak... Słaba. Ludzka. Uważałam siebie za niezniszczalną, tymczasem życie było tak kruche. Nawet moje.
W głębi duszy (o ile w ogóle ją miałam) czułam, że pomoc jest mi niezbędna. Moim jedynym pożywieniem był ludzki strach. W takim stanie nie ruszyłabym się nigdzie poza to pomieszczenie, a ponieważ jedyny człowiek w pobliżu leżał martwy na posłaniu, to gdzie szukać "jedzenia"? Śmierć głodowa z pewnością nie należała do szybkich i bezbolesnych odejść ze świata. Westchnęłam ciężko. Gabriel... Wzbudził we mnie zaufanie, dlatego pragnęłam zagłębić go w mroki swojej duszy. Miałam wrażenie, że tylko on jeden na całym świecie będzie potrafił mnie zrozumieć. Boże, co się ze mną działo? Gdzie ta zimna, oschła Serena?
Anioł odczytał mój nastrój. Wiedział, jak bardzo jestem krucha psychicznie. W jego dobrotliwych, zielonych oczach malowała się jedynie czysta troska i zachwyt. Nie mogłam poddać zwątpieniu tego, że jego powołaniem było czynienie dobra. Nadal miałam wątpliwości, przecież nie pojawił się tu tylko dlatego aby uratować piekielny pomiot. Mój głos rozsądku zamilkł, gdy zatopiłam swoje spojrzenie w jego tęczówkach. Tym razem nie odepchnęłam jego dłoni - pozwoliłam, aby pogłaskał mnie po policzku, wyraziłam niemą zgodę na to, by nasze wargi się zetknęły. Co się ze mną działo? Poczułam się, jakby moje serce po upływie stu lat odzyskało siły i na nowo zaczęło pompować krew. Nigdy nie doświadczyłam czegoś takiego, a smakowałam wielu ust.
Nie spieszył się. Muskał wargami każde zranione miejsce na mej twarzy, następnie bardziej się pochylił i połaskotał oddechem moją poranioną pierś. Dotyk przynosił ulgę, był niczym lek uspokajający, przeciwbólowy, antydepresyjny... Przymknęłam powieki, czując błogie ciepło...
... A gdy otworzyłam oczy anioła już nie było. Razem z Gabrielem zniknęła dusza mężczyzny, którego uśmierciłam. A więc to tak! Po prostu nie chciał, żebym oddała mu go bez walki! Kupił sobie moje zaufanie czułymi słówkami i jakimiś niebiańskimi sztuczkami! Do diabła z tym całym męskim światkiem! Zaklęłam pod nosem i ostrożnie wstałam, jak gdybym nie była pewna, czy pieszczoty anioła mnie uleczyły. Ciało jednak odzyskało pełną sprawność. Po raz kolejny złość rozsadzała mi czaszkę, dlatego wybiegłam z domu, nie oglądając się za siebie. Nie wiedziałam, gdzie pędzę. Chciałam jedynie ugasić pragnienie zemsty.

~*~
Po raz kolejny nie jestem zadowolona o.O Coś ostatnio nie mogę przekonać się do swojego stylu. Po milionie poprawek publikuję. Mimo wszystko miłego czytania :-)

niedziela, 2 grudnia 2012

drugi

Biegłam ciemnym korytarzem, potykając się o własne stopy. Wokół mnie nie było nic, tylko przed twarzą rozmywały mi się zrozpaczone twarze śmiertelników, których zabiłam. Nie rozumiałam, czemu wywoływały u mnie taką panikę, ale wiedziałam jedno - ich rysy były wykrzywione ze strachu nie przede mną, lecz przed czymś, co bezszelestnie podążało za mną...
Podniosłam się gwałtownie, wrzeszcząc ile sił w płucach. Koszmar zrobił na mnie piorunujące wrażenie, bo odkąd dołączyłam do grona nieśmiertelnych, żadne sny mnie nie dręczyły. Nawet podczas ludzkiej egzystencji z reguły miałam spokojne nocne wizje. 
Rozejrzałam się po nieznanym pomieszczeniu i jednocześnie poczułam zapach krwi... Mój wzrok padł na nagiego mężczyznę, który leżał po prawej stronie łóżka oraz martwym wzrokiem wpatrywał się w sufit. W jego klatce piersiowej widniała wielka dziura z poszarpanymi brzegami, jakby ktoś pospiesznie wyszarpywał z ciała kawałki mięsa; ciągle sączyła się z niej krew. Organem, który tak brutalnie amputowano, było serce - leżało nieopodal na podłodze, martwe... Zadrżałam zdając sobie sprawę, że to moja sprawka. Nie mogłam uwierzyć, iż to ja zrobiłam coś takiego niewinnej istocie. Potrząsnęłam głową. Czemu tak zareagowałam? Może dlatego, że jeszcze parę godzin temu to ja byłam ofiarą? Przecież ten człowiek niczym mi się nie naraził. Nigdy wcześniej mnie nie spotkał. Nie rozumiałam, dlaczego musiał umrzeć w takich męczarniach, dlaczego zostałam 'zaprogramowana' na sprawianie bólu śmiertelnym istotom. Równie dobrze piekło mogło nie zauważyć jego paru wybryków - gorsi zbrodniarze bezkarnie chodzą po ulicach. Gwałcą, zabijają, okradają. Czemu nimi nie mogłam się zająć? Chociaż żyłam jako sukub, mogłam uczynić z tej ziemi nieco lepsze miejsce. Wszyscy poczują, co to cierpienie dopiero po śmierci.
Nie mogłam już patrzeć na zwłoki, dlatego zwinnie niczym kotka zeskoczyłam z wysokiego łoża i zmierzyłam swoje odbicie w oknie przeciągłym spojrzeniem. Nie przybrałam jeszcze do końca ludzkiego wyglądu: nagie ciało jaśniało nieziemskim blaskiem, biała skóra odcinała się barwą w panujących wokół ciemnościach. Zauważyłam także, że moje oczy przypominały bezdenną przepaść... Całe czarne, łącznie z białą twardówką wokół źrenic. Kontemplację nad własną urodą przerwał mi cichy szelest.W ułamku sekundy znalazłam się przy wyjściu, przyjmując pozę obronną - ugięłam kolana, rozstawiłam nogi, pochyliłam się nieco aby mieć lepszy balans. Na widok Belzebuba wcale się nie odprężyłam, wręcz przeciwnie, moje mięśnie jeszcze bardziej się napięły, miałam wrażenie, że niektóre z nich zaraz pękną. Wspomnienia sprzed kilku godzin rozrywały moje świeżo nabyte poczucie siły na strzępy. Uważnie obserwowałam każdy ruch czerwonowłosego, przekrzywiając głowę to w lewo, to w prawo.
- Ładnie go urządziłaś. - odezwał się po chwili, pochylając się nad sinym ciałem. Skrzywiłam się gdy zobaczyłam, jak oblizuje wargi na widok zakrwawionego torsu. Nie czułam się komfortowo kompletnie naga w jego obecności - gdy po chwili obdarzył mnie pożądliwym spojrzeniem jak najszybciej okryłam się jednym z koców.
- Co tu robisz? - zapytałam drżącym głosem, nerwowo odgarniając brązowe pukle za ucho. - Nigdy mnie nie sprawdzałeś. Co cię naszło?
- Może po prostu się stęskniłem? - zmarszczył cienkie brwi, odchodząc od trupa. - Nie pomyślałaś, że gdybyśmy nie żyli tak skłóceni, to może... Może za parę lat bylibyśmy nowymi panami piekła? Nie patrz na mnie jak na wariata, przecież dobrze wiesz, że od milionów lat czekam na posadę prezesa.
Słysząc te słowa zaśmiałam się szyderczo. Od ilu lat Lucyfer zajmował ostatni krąg piekielny? Nikt tego nie wie. Przecież data dokładnego powstania nieba, piekła i ziemi, jest znana tylko dwóm osobom. Jedna to wspomniany arcydiabeł. A druga? Nie wypowiadałam tego imienia. Wcale nie istniał. Ale według wszystkich przekładów piekielnych ksiąg był to... Bóg. Zaraz po zmianie wykształciłam sobie pogląd, że Zbawcy nie ma. Gdyby żył gdzieś wśród chmur, to ustrzegłby mnie przed takim strasznym losem. Co z tego, że raz na jakiś czas my, czyli piekło, staczało bitwę z nimi, czyli aniołami? To, że istnieli, nie musiało oznaczać, że Bóg także egzystuje.
- Co ty bredzisz... - pokręciłam głową i westchnęłam głucho. Jednocześnie klasnęłam w dłonie, a wszystkie części garderoby należące do mnie grzecznie ułożyły się na fotelu. - Odejdź stąd. - dodałam. - Nie poprawiasz mi nastroju. Uwierz, nie potrzebuję cię... - mój głos lekko się załamał. Bałam się, cholernie się bałam, że po raz kolejny postanowi mnie zranić. Ale Belzebub tylko zaśmiał się cicho. Jego spojrzenie spoczęło na krwawej prędze na moim ramieniu. Zmarszczył brwi po raz kolejny, a uśmiech zamarł mu na wargach.
- Chyba mnie poniosło. - dodał i westchnął cicho. - Serena, naprawdę, gdybyś mi się nie stawiała nic bym ci nie robił. Uwierz. - słuchając jego słów ubierałam się w ciszy, ale gdy zdanie dotarło do moich uszu gwałtownie się wyprostowałam. - Od samego początku mi się podobałaś, a ja muszę mieć to, czego chcę. Od zawsze tak było. Dlatego będę cię miał, dlatego będę robił z tobą co chcę, bo dobrze wiesz, co inaczej może cię spotkać.
- Zamknij się! - wrzasnęłam, kręcąc głową. Co mnie naszło? Teraz w duchu zaczęłam się karcić. To, że nienawidziłam swojego życia wcale nie oznaczało, że mam ochotę w oryginalny sposób popełnić samobójstwo. Zagłuszyłam jednak głos rozsądku. Zawsze była ze mnie temperamentna osóbka, a wszystkie emocje we mnie właśnie w tej chwili zaczęły wrzeć. - Jesteś obrzydliwy. Jakim prawem mnie kontrolujesz?! Co ty tu jeszcze robisz?! I dlaczego mi grozisz?! Wyobraź sobie, że też na początku mi się podobałeś! Ale wszystko zniszczyłeś, przez swoje sadystyczne skłonności! Wynoś się! Wynoś! Przeklinam dzień, w którym Cię poznałam! Obyś zgnił w ostatnim kręgu piekielnym! - cały czas patrzyłam mu w oczy, które stawały się coraz bardziej lodowate. Był wściekły. Zapewne przybył tu tylko 'poprzekomarzać się' i po raz kolejny zasiać we mnie ziarno niepokoju, a ja tak brutalnie go od siebie odpychałam. - Nie zbliżaj się do mnie. - dodałam widząc jak robi krok w moją stronę. Odruchowo zaczęłam cofać się do drzwi czując, po policzku spływa mi łza. - Odejdź. - moje słowa uleciały w przestrzeń. Nie minęła sekunda, a jego usta znajdowały się zaledwie centymetry od moich, zaś długie palce zaciskał wokół mojej szyi.
- Nawet nie wiesz czym zaryzykowałaś, zadzierając ze mną. - brak powietrza uniemożliwiał mi racjonalne myślenie, dlatego jego słowa nie były odbierane przeze mnie poważnie. Miałam wręcz ochotę się roześmiać. Czego on ode mnie chciał? Dlaczego próbował mnie zabić? Przecież nikomu nie zawiniłam. Ironia losu doprawdy potrafiła rozśmieszać. - Będziesz jeszcze prosić o śmierć. - dodał widząc, że nie robi na mnie wrażenia. Najdziwniejsze było to, że jego głos nic a nic się nie zmienił, chociaż jego oczy rzucały błyskawice. Nadal miał w sobie tą irytującą nutę kpiny.
- Nie będę. - wycharczałam, próbując niezdarnie oderwać jego dłoń od mojej krtani. W odpowiedzi uniósł mnie nad ziemię, wbił pazury w kark po czym odrzucił na ścianę.
Oddech, który dopiero co odzyskałam, został mi brutalnie odebrany. Siła uderzenia spowodowała, że na przeszkodzie pojawiły się pęknięcia oraz opadła na mnie chmura pyłu i tynku. Ból zagłuszył racjonalne myśli - wściekłość dodała mi sił. Nie byłam wcale taka bezbronna. Miałam do dyspozycji długie szpony, ostre zęby, umiejętność szybkiego poruszania się, widzenia w ciemnościach. Co z tego, że mogłam zginąć? Nie będzie słuchał moich błagań. Nie dam się po raz kolejny poniżyć.
Dzięki wyczulonemu słuchowi wiedziałam, że próbuje podejść do mnie nie wzbudzając podejrzeń. Nie ruszałam się udając oszołomioną, jednak gdy jego ciężkie buty znalazły się w moim polu widzenia zerwałam się z miejsca i pchnęłam go na ziemię, jednocześnie próbując wbić mu pazury w serce. Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, jakie głupstwo zrobiłam. Z amoku rozbudził mnie jego drwiący śmiech. Przecież on nie miał serca! Momentalnie to ja znalazłam się pod nim i otrzymałam siarczysty policzek.
- Nigdy... Więcej... Nie podnoś... Na mnie... Ręki! - po każdym słowie czułam uderzenie to w jeden, to w drugi policzek. Poczułam, jak ciepła krew spływa mi po szyi. Czy był w stanie mnie zabić? Jeszcze niedawno zapewniał, że mnie uwielbia, że chciałby przeżyć ze mną całą wieczność. Zamknęłam powieki oraz po prostu się poddałam. Jeszcze niedawno napięte ciało zwiotczało. Kości policzkowe pulsowały tępym bólem, zaś krew płynęła wartkim strumieniem. Gdyby nie to, że jest ode mnie wyższy rangą, to zadrapania znikałyby po sekundzie...
Miałam wrażenie, że ciało odchodzi od kości. Może to i prawda? Policzki z pewnością były już rozorane ostrymi jak brzytwy pazurami. Nie miałam nawet czasu wydobyć z siebie dźwięku - ciosy padały jeden po drugim, raz z prawej, raz z lewej. Krew, krew, krew... Miałam ją wszędzie. W dziurkach od nosa, uszach, plułam nią, krztusiłam się nią. Panowała zupełna cisza, przerywana dźwiękiem uderzenia ciałem o ciało, moimi kaszlnięciami, a ostatnie, co zapamiętałam, to gwałtowny pocałunek złożony na moich wargach.
- Serena? Żyjesz, prawda...? Przecież nie mogłem cię zabić... Na ostatni krąg piekielny, jesteś nieśmiertelna...
~*~
Pęd powietrza rozwiewał mi włosy gdy biegłam ku mojej mamie. Sukienka łopotała, a ja śmiałam się głośno. Rodzice mówili, że ten dźwięk potrafi skruszyć serce samego diabła. Wystarczyła mała chwila nieuwagi - wpadłam w jedną z głębokich dziur, ledwie zasypanych liśćmi: rodzice nigdy nie tłumaczyli mi, czemu znajdują się w ogrodzie. Śmiech przerodził się w rozdzierający krzyk, który gwałtownie skończył się, gdy moc uderzenia wypompowała mi powietrze z płuc.
Zamrugałam powiekami, które były sklejone jakąś dziwną mazią. Byłam już niemal pewna, że zamarzam w ostatnim kręgu piekielnym, gdzie trafiają demony po śmierci. Czułam dokuczliwy chłód, który obezwładniał mnie i nie pozwalał się ruszyć. Już lepiej było mi śnić te wszystkie okropieństwa, niż po raz kolejny poczuć ból, zlizać z warg metaliczną w smaku krew. Dopiero po dłuższej chwili zorientowałam się, co się zmieniło... Z kąta pomieszczenia emanowała jasna poświata. Wzbudziła we mnie niepokój, ale nie miałam siły się podnieść - gdy spróbowałam jęknęłam głucho i ponownie zacisnęłam powieki. Ciemność pochłonęła cały świat, gdy po raz kolejny zapadłam w zbawienny letarg.
Gdy otworzyłam oczy, przed moją twarzą znajdowała się inna twarz - głębokie, zielone oczy wpatrywały się we mnie z niepokojem, zaś usta były wykrzywione w dziwnym uśmiechu: nie był on oznaką radości, jednak musiał znajdować się na tych wargach. Kąciki tych ust nie były stworzone do kierowania się na dół. Otworzyłam szeroko buzię oraz zdumionym spojrzeniem omiotłam postać po raz kolejny. Był to przystojny mężczyzna, o ciemnej karnacji i czarnych włosach. Miał na sobie jedynie jasne jeansy: mięśnie brzucha były idealnie wykształtowane, ramiona silne. Mięśnie opinała aksamitna skóra. Uświadomiłam sobie, że to od tego tajemniczego przybysza emanuje światło. Nieznajomy był idealny. 
Dopiero po kilku sekundach niemego zachwytu ujrzałam jeszcze coś. Z jego równie imponujących pleców wyłaniały się... Skrzydła. Ogromne, idealnie białe skrzydła. Ich pióra jaśniały srebrnym blaskiem i cały czas lekko drżały, jakby poruszane wiatrem. Wyglądały, jakby żyły własnym życiem i były zupełnie osobnym organizmem. To nie one były dodatkiem do mężczyzny - mężczyzna był dodatkiem do nich.
'Cholera jasna anioł! Anioł, z nieba! Przybył, żeby mnie wykończyć, to pewne!' - moim sercem zawładnął strach: naprawdę nie myślałam, że skończę tak upokorzona. Nie dość, że poturbował mnie "swój", to teraz zakończę nędzny żywot leżąc na ziemi i nawet nie mając siły ani odwagi chociażby drgnąć. Gdy niebieska istota podniosła dłoń, rozwarłam usta i zaczęłam krzyczeć ile sił w płucach:
- Pomocy! Pomocy! Ratunku! - kto mógł mnie usłyszeć? Zachowywałam się jak śmiertelniczka z głupawych, ludzkich filmów grozy. Jedyną osobą, która mogła mi pomóc, był Belzebub, ale on zapewne niszczy coś pod ziemią. Tak bardzo go zdenerwowałam, że będzie wdzięczny aniołowi, że pozbył się takiego kłopotu jak ja. Mężczyzna jednak spojrzał na mnie zdumiony i po chwili opuścił rękę. Wytężyłam resztki sił czując, jak krew uderza mi do głowy. Uniosłam się nieco na łokciach i przesunęłam się po podłodze, jak najdalej od niego. 
- Demonie... Spójrz na mnie...

~*~
Nie jestem z tego zadowolona, ale cóż. Powoli się rozkręcam. Chwilowo ślęczę nad chemią, może dlatego tak opornie mi idzie.